SCENA RODE

pisarz i aktor

książki i spektakle teatralne

Mariusz Marczyk
Z Psalmami w góry

Od autora


Od wieków Kościół odmawia Psalmy, traktując je jako najwspanialszy modlitewnik. Przede wszystkim Psalmy były i są najbardziej istotną częścią codziennej modlitwy zakonników i kapłanów. Ale nie tylko. Myślę, że także niejeden z nas, katolików świeckich, włączył Psalmy do swojej modlitwy. Nie tylko dlatego, że stanowią one jedną z najważniejszych Ksiąg Starego Testamentu, że są nieskalanym źródłem, z którego przemawia do nas Bóg, że wypowiadając Psalmy na głos śpiewamy Bogu radosną pieśń uwielbienia, ale także dlatego, że w tych perłach ubranych w poetycką szatę odnajdujemy zapis swojego losu, swoich doświadczeń i pozwalamy na to, by Bóg do nas przemawiał poprzez nie w czasie radości, tęsknoty, lęku, niebezpieczeństwa, utrapienia i troski. W Psalmach Bóg w całej obfitości i szczodrości wyraża swą solidarność z człowiekiem. A człowiek, świadomy darów łaski i Bożych błogosławieństw wyraża swą wdzięczność uwielbieniem Pana. Dlatego właśnie Psałterz w Kościele traktowany jest jako najwspanialszy wyraz oddawania Bogu czci. A więc Psalmy są pieśniami uwielbienia, oddania chwały Bogu.

Czy my dzisiaj mamy w sobie potrzebę oddawania Bogu chwały? Czy jesteśmy do tego zdolni, by wyrazić Bogu wdzięczność za obfitość darów, jakimi nas obdarza, których często nie potrafimy sobie nawet uświadomić?

Przyzwyczailiśmy się do budowania naszej więzi z Bogiem w potrzebach. Szepczemy Bogu o naszych chorobach, brakach, samotności, uzależnieniu, prosimy go o lepszą pracę, zdanie egzaminu, więcej pieniędzy i udane wakacje. Motorem naszych modlitw jest pożądanie i pragnienie. Narzucamy naszej modlitwie ograniczenia, koncentrując się wyłącznie na potrzebach. Tymczasem naszym zadaniem jest poznawanie Boga, okazywanie mu zainteresowania, wyrażającego się w codziennym uwielbieniu. Psałterz jest doskonałym wzorcem modlitwy uwielbienia, uświadomienia sobie, kim jest Bóg, jak wielkie rzeczy od Niego otrzymaliśmy, jak wspaniała jest Jego stwórcza moc. Taka świadomość wyzwala w nas okrzyki zachwytu, zadziwienia i radości.

Jeśli ktoś nosi w sobie przekonanie, że do lektury Psałterza trzeba mieć jakieś ponadprzeciętne kwalifikacje, to jest w błędzie. Potrzebna jest szczera, zdrowa i prosta postawa i rzecz jasna wiara. To wystarczy, by stworzyć wokół siebie przestrzeń wolności, porzucić narzucone przez współczesną kulturę nawyki, wcisnąć do plecaka Psałterz i ruszyć w góry.

Ten tekst leżał mi na sercu, był mi bliski, ale długo nie potrafiłem się zebrać do jego napisania. Ociągałem się, przekonując samego siebie, że grzesznik nie powinien pisać świątobliwych książek. Ciężko mi było dać sobie przyzwolenie, wciąż błąkała się myśl, że to nie ta pora, nie ten czas. Mówiłem sobie: napiszesz ją, jak już wszystko sobie w życiu poukładasz i z uporem odmawiałem sobie prawa do wypowiadania się w materii, której sam dokładnie nie rozpoznałem, a tym bardziej nie do końca przyswoiłem. Podziwiam autorów, którzy wypowiadają się w tak zwanych „przewodnikach po życiu” w autorytecie własnego doświadczenia, potwierdzonego sukcesami w rożnych dziedzinach życia. Jeśli ktoś im powie „sprawdzam”, ujawnią z przekonaniem i pasją różne fakty ze swojego życia, potwierdzając tym samym swoją rację. Niestety, ja nie mogę się postawić w roli wszechwiedzącego nauczyciela. Przeciwnie, wciąż traktuję siebie jako adepta w sztuce życia. W miarę upływu lat znajduję odpowiedzi na niektóre pytania, ale w miejsce tych z odpowiedziami pojawiają się następne, a ten cykl zdaje się nie mieć końca.

Zniecierpliwiony, postanowiłem jednak zrealizować swój zamiar i napisałem książkę, która jest wędrówką po górach, a jednocześnie wędrówką przez życie. Jako przewodników, mentorów wziąłem autorów biblijnej Księgi Psalmów. Oczywiście najbardziej znanym autorem jest Dawid. Ale są też inni, o czym za moment napiszę. A ciebie, mój czytelniku, zaprosiłem do wspólnej wędrówki, starając się nieustannie dostrzegać twoją obecność i prowadzić z tobą dialog. Wspomniałem przed chwilą, że książka zrodziła się z milczenia, bo treści w niej zapisane długo nosiłem w sobie. Zabieram Cię więc, mój towarzyszu podróży, na spacer po górach, chcę je razem z Tobą podziwiać, cieszyć się nimi, ale także pragnę podzielić się z Tobą swoimi przemyśleniami na temat wiary i szeroko pojętej chrześcijańskiej aksjologii. Rzucane podczas wędrówki uwagi nie mają nic wspólnego z teologicznym wykładem ani z moralizowaniem. Prawienie morałów nie jest moim celem. Zresztą jakie mam prawo do tego, by kogokolwiek pouczać, tym samym wywierać presję. Staram się być szczery, trochę opowiadam o swoim życiu, w którym nie wszystko się udało, ale nie po to, by jątrzyć w sobie poczucie winy i Cię tym zarażać. Zresztą nikt z nas w stu procentach nie ma czystego sumienia, każdy z nas napotkał w swoim życiu wiele przeszkód, z którymi lepiej lub gorzej sobie poradził. Chcę Ci czytelniku opowiedzieć, że jest coś takiego jak trwała przemiana. To stało się moim doświadczeniem, być może jest także twoim. Ta przemiana może być nagła, może być też procesem i tak było w moim przypadku. Nieczyste sumienie nie jest przeszkodą w tym doświadczeniu. Będzie nią, jeżeli na nim skoncentrujemy swoją uwagę, wywołując w sobie trwałego moralnego kaca, który pozbawi nas siły do wejścia na drogę przemiany. Innymi słowy postawimy sobie przed oczami naszego oskarżyciela diabła i pozwolimy mu przeniknąć do naszego umysłu.

Wysłuchałem w życiu wielu moralizatorskich kazań, które wbijały mnie w ziemię, a nie zrodziły żadnego impulsu trwałej przemiany. Instynktownie wyczuwałem fałsz, pychę kapłana, który próbował narzucić coś, czemu sam nie mógł sprostać. Nie ma się czemu dziwić, że w takich sytuacjach zawsze stawiamy opór. Ale spotkałem też pasterzy mówiących z pokorą i w bojaźni Bożej. W autorytecie Biblii — Słowa Bożego naprowadzali wiernych na właściwe tory i zawsze były to kazania namaszczone, ujawniające wewnętrzny żar i szczere zatroskanie.

Dzielę się z Tobą przemyśleniami w różnych okolicznościach górskiej wędrówki: idąc zboczem, w schronisku, na szczycie góry i u jej podnóża. Dzielę się, niczego nie narzucając, jestem w drodze, szukam, zastanawiam się, zmierzając do celu.

Mottem tej wędrówki uczyniłem ostatni wers Psalmu 119:

„Błądzę, jak zagubiona owca.
Odszukaj swego sługę, bo nie zapominam
o Twoich przykazaniach.”

Księga Psalmów jest największą księgą Starego Testamentu. Z całą pewnością jest też tą księgą Starego Testamentu, do której najchętniej zaglądamy. Trudno nas, katolików, w większości posądzić o regularne czytanie Biblii. Ale psalmy przynajmniej w części są nam znane. Przemawiają do nas swoją bezpośredniością, prawdą, szczerością ujawnianych uczuć i emocji. Niosą w sobie uniwersalny, ponadczasowy przekaz i każdy chrześcijanin, który wyrósł w europejskiej kulturze nie będzie miał problemu z ich przyswojeniem. Z tych powodów jest to bardzo bliska nam księga i bardzo ludzka. Bez trudu możemy się identyfikować z ich natchnionymi autorami. Autorami? Tak, bo autorem Psalmów jest nie tylko Dawid. W siedemdziesięciu trzech psalmach widnieje jego imię. Kilka psalmów napisał jego syn Salomon. Autorstwo 10 przypisuje się synom Koracha. Może warto przy okazji wyjaśnić, kim jest Korach. Otóż pojawia się on na kartach Księgi Liczb. Był ukaranym przez Boga buntownikiem, sprzeciwiającym się Mojżeszowi i Aaronowi, dlatego został ukarany śmiercią. Kilka pokoleń później potomkowie Koracha uczestniczyli w obrządku w świątyni i to właśnie oni są autorami Psalmów. W podobnym obrządku świątynnym uczestniczyli też synowie Asafa i to oni skomponowali dwanaście psalmów z księgi trzeciej. W trzeciej i czwartej księdze pojawiają się też utwory anonimowe. Wśród nich są „pieśni stopni” śpiewane przez pielgrzymów podążających do Jerozolimy. Bez wątpienia jednak głównym autorem Psalmów jest Dawid, który był najpierw pasterzem, później wojownikiem i w końcu królem. Niemniej muzyka i komponowanie psalmów były najbliższe jego sercu. Umiejętności muzyczne opanował, będąc jeszcze pasterzem. Przeżycia utrwalał w swoich utworach. Napisane przez Dawida Psalmy mają rys biograficzny. Odnajdziemy w nich wiele dramatycznych wydarzeń, jakie miały miejsce w jego życiu: ucieczkę przed synem Absalomem /Psalm 3/, grzech popełniony przed poświęceniem ziemi przeznaczonej na świątynię /Psalm 30/, ujawnienie grzechu zdrady i zabójstwa przez proroka Natana /Psalm 51/, znajdziemy psalm, w którym mowa jest o zazdrosnych współpracownikach Dawida /Psalm 59/, a także psalm o niebezpiecznej kampanii w Edomie /Psalm 60/, czy wreszcie psalm o pobycie Dawida w jaskini Adullam. Właściwie wszystkie psalmy Dawida są nasycone informacjami o przeżyciach izraelskiego pasterza, wojownika, uchodźcy i w końcu króla. Ujawniane są gwałtowne emocje ich autora. Dawid nie stroni od negatywnych emocji: przeklina ludzi, skarży się Bogu, nie bez pretensji, nieustannie prosi Go o pomstę na wrogach. Mówi więc w sposób bezpośredni o swoich odczuciach i choć mogą dla niektórych wydawać się wręcz czymś niestosownym, dla większości z nas są odwzorowaniem naszych emocji w codziennym zmaganiu się z życiem, tym samym stają się nam bardzo bliskie.

Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, czy coś szczególnego łączy mnie z górami, np. jakaś zawodowa relacja. Otóż nie, nie jestem ani przewodnikiem, ani goprowcem, nie jestem kwalifikowanym alpinistą, ani taternikiem. Mimo to pasja chodzenia po górach towarzyszy mi przez całe życie, można powiedzieć, że wyrastałem pośród gór najpierw w Rabce-Zdroju u podnóża Gorców, a potem w Wadowicach, teraz jako mieszkaniec Krosna, pozostaję na obrzeżach Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Wędrówki po górach towarzyszyły mi od wczesnego dzieciństwa. Jako dzieciak zdobywałem Luboń, Turbacz, Babią Górę, Pilsko, a potem te i inne szczyty polskich Karpat odwiedzałem wielokrotnie. Może to nie były najwyższe góry, ale były to góry skrojone na miarę moich potrzeb i możliwości i chodzenie po nich zawsze dostarczało mi wiele radości. Ta pasja została utrwalona w czasach studenckich i przetrwała kolejnych kilkadziesiąt lat.

Tuż przed ukończeniem tej książki, któregoś ciepłego, letniego dnia, gdy kończąc jej pisanie, siedziałem na werandzie i kartkowałem Księgę Psalmów, niespodziewanie zapukał do moich drzwi agent ubezpieczeniowy, który przyniósł mi do podpisania przygotowaną wcześniej polisę ubezpieczeniową na auto. Żona przyprowadziła go do mojego letniego siedziska. Przywitaliśmy się, a młody, o miłej aparycji i powierzchowności człowiek, zapytał mnie, czego tym razem się uczę? Pamiętałem, że rok temu, gdy pojawił się w moim domu, przyłapał mnie na powtarzaniu na głos słówek angielskich. Odpowiedziałem mu, że przeglądam Księgę Psalmów. Był trochę zdezorientowany, więc chcąc mu wyjaśnić, o co mi chodzi, zapytałem, czy ma w domu Biblię. Odpowiedział mi, że nie, że takich rzeczy nie czyta, ma zainteresowania raczej techniczne. Tym razem ja byłem zaskoczony. Naprzeciw mnie stał niemal trzydziestoletni mężczyzna, uśmiechał się i beztrosko informował, że książki techniczne z powodzeniem wyparły z pola jego zainteresowań Księgę Ksiąg. Zaintrygowany tym, zdecydowałem się zadać kolejne pytanie, przepraszając go za moją ciekawość. Zapytałem: „Czy pan jest katolikiem?” „Tak” — usłyszałem jego odpowiedź. Po cichu liczyłem na to, że odpowie, że nie. Przyzna się do ateizmu albo jakiejś innej, może buddystycznej, może hinduistycznej religii. Ale nie, powiedział, że jest katolikiem. „No to jednak ma pan kontakt — powiedziałem z nadzieją w głosie — ze Słowem Bożym podczas niedzielnej mszy świętej.” Mężczyzna popatrzył na mnie tak zdziwiony, jakbym dosłownie urwał się z choinki. Powiedział: „No nie, na takie rzeczy to ja mam jeszcze czas, nie, nie, to jeszcze nie.” Pomyślałem sobie, że tak naprawdę, to nikt z nas nie wie, ile ma jeszcze czasu i tę myśl, po bratersku, usiłowałem mu przekazać. Mój agent nadal był bardzo z siebie zadowolony i ani przez chwilę nie rezygnował z, jak się zdołałem zorientować, nieco wyuczonego uśmiechu. Patrzył na mnie z lekką dozą współczucia, miał przed sobą ćwierć wieku starszego człowieka, niemal emeryta. Najpewniej nosił w sobie przekonanie, że miejsce takich jak ja, jest w ławce kościelnej, w której siedząc, czeka się na moment pożegnania z tym światem. Dyskretnie spojrzał na zegarek, podpisaną polisę włożył do teczki, najwyraźniej nie miał ochoty na kontynuowanie rozmowy podążającej w jakimś mrocznym dla niego kierunku. Zanim się pożegnaliśmy zdążyłem jeszcze powiedzieć: „Drogi Panie, powiedział pan, że jest katolikiem i dlatego skieruję do pana kilka słów. Jak się okazało jest pan katolikiem bez Biblii, bez praktyki wiary, a jeżeli tak, to wnioskuję, uległ pan procesowi repoganizacji. Domyślam się, że kiedyś przyjął pan chrzest, komunię, że przystąpił pan nawet do sakramentu bierzmowania, ale teraz żyje pan odcięty od wszystkich darów i błogosławieństw, jakie Bóg dla pana przygotował. Próbuje pan żyć wyłącznie o własnych siłach, a to musi skończyć się porażką. Porażki mają w sobie pozytywny aspekt i często przynoszą w cierpieniu renesans wiary. Można jednak ich uniknąć. Życzę panu, żeby ta nasza dzisiejsza rozmowa dała początek powrotu do wiary, do wspólnoty, do Biblii.”

I taki jest cel tej książki, jest ona zaproszeniem skierowanym do ludzi pozostających w większym lub mniejszym dystansie do powrotu do swoich duchowych korzeni. Jestem pewien, że to oddalenie, to zapomnienie o rdzeniu naszego człowieczeństwa, o duchu żyjącym w nas jest dzisiaj powszechnym doświadczeniem. Było to też moim doświadczeniem. Dlatego zapraszam wszystkich do tej osobliwej wędrówki w góry, która ma nas doprowadzić do źródeł naszej duchowej tożsamości.