Fragment książki
Tarnica
N
asze życie jest wędrówką, czasami jest to całkiem spokojny marsz, częściej jednak towarzyszy mu zdobywanie, trud wspinania się na szczyt. Nawet jeśli ktoś pragnie odczuwać lekkość bytu, oczekuje tylko przyjemnych doznań, wolność kojarzy z korzystaniem z wszelkich możliwych uciech, to on także spotka w swoim życiu taki dzień, w którym odczuje, że zaczyna iść pod górę.
To znaczy mniej więcej tyle, że spacer przez życie powoli będzie się zmieniał w trud wspinaczki. Wprawdzie droga pod górę też znajduje się w bogatej ofercie przyjemności, a towarzyszący takiej wędrówce wysiłek nie musi obciążać, przeciwnie, może oczyszczać psychikę, poprawiać ogólny nastrój, ale wtedy, gdy ten trud nie jest już naszym wyborem, ale zaskakującą, często niechcianą koniecznością, wtedy przyjemne doznania znikają, a ich miejsce zajmuje trud, ból i cierpienie.
Mówimy wtedy, że mamy pod górę, że nie jest nam łatwo i jakże często zaczynamy się wokół siebie rozglądać. Zastanawiamy się, czy w tym nowym doświadczeniu wędrówki pod górę, jesteśmy sami, czy może tym samym szlakiem kroczą też inni.
Nagle okazuje się, że szlak jest pełen podobnych do nas ludzi. Co prawda zostaliśmy doświadczeni nieco inaczej, niż ten i ów idący obok nas wędrowiec, ale to nie zmienia faktu, że idziemy tą samą drogą i jest to droga pod górę. Przychodzi lęk, bo idąc pod górę nadal zmierzamy do celu, a wcale nie wiemy, czy ten cel zostanie osiągnięty. Czy starczy nam sił?
Życie kryje w sobie tyle niewiadomych. Któż nam może zagwarantować pewność zdrowia? Któż uleczy rany po utraconym w wypadku dziecku? Kto zagwarantuje, czy oszczerstwo, które dotknęło nas w środowisku pracy nie pozostawi piętna nieufności przebywających obok nas ludzi? Czy nieuleczalną chorobę osoby nam bliskiej dotknie cud uzdrowienia? Czy spłacimy zaciągnięty kredyt? Czy znajdziemy upragnioną pracę? Idziemy pod górę, wlokąc za sobą te pytania i razem z nami idzie nasze brzemię lęku.
Umysł podsuwa nam niepokojące myśli. Taką ulubioną myślą jest znieważanie samego siebie. Jestem nieudacznikiem, niewiele mi się w życiu udaje. Wciąż wszystko zawalam. Wszyscy wokół są szczęśliwi, ja mam popaprane życie. Zawsze w pobliżu znajduje się smutek i żal wyrażony w pytaniu, dlaczego ja, dlaczego akurat mnie to spotkało? Konsekwencje dojmującego żalu są dwukierunkowe: albo depresja i rozpacz albo gniew i wejście w spór z całym otaczającym nas światem. Takie wypowiedzenie wojny jest bardzo kosztowne, bo degraduje człowieka. Jest w gruncie rzeczy bezużyteczną donkiszoterią albowiem jest jedna strona sporu, po drugiej najczęściej nie ma nikogo, ale taki ścigany przez cierpienie człowiek widzi wroga, widzi w drugim człowieku żywą figurę swoich nieszczęść, w konsekwencji zadaje rany na oślep. Odwet to najlepszy sposób na uśmierzenie własnego bólu. Takie impulsy płyną z podświadomości. Im więcej zamętu, tym droga pod górę staje się coraz bardziej męcząca, tracimy siły, kres wędrówki jest dla nas nieosiągalny. Prawdopodobnie spadniemy w przepaść.
Skoro droga pod górę jest w jakiś sposób zdeterminowana przez los, czy jest jakiś inny sposób wędrowania, mniej uciążliwy, otwierający szanse zdobycia celu, którym jest szczyt. Czy ból wędrowania może zostać zneutralizowany? Czy mogę ocalić siebie? Swoją godność i wolność? Bo nie dość, że jestem doświadczany i raz po raz surowo chłostany przez życie, nie dość, że nie zawsze mam siły, by oprzeć się temu co złe i wciąż otwieram się na to, czym w gruncie rzeczy się brzydzę, to jeszcze stwierdzam, że ten świat, ta rzeczywistość nosi w sobie coś obcego, coś z czym absolutnie nie mogę się utożsamić. Tęsknię.
Za czym? Jak to wyrazić?
Człowiek chce odnaleźć swój dom. Tęskni za domem.
Co to za dom? Jak go opisać?
To dom ciszy i dobrych uczuć. Gdy o nim myślę, wydaje mi się, że to dom szczęśliwy i przepełniony radością. Gdy idę pod górę, a tą górą dzisiaj jest Tarnica, jestem pewien, że tam, na szczycie, będę bliżej domu. A może pojawi się tajemnicze odczucie, że na chwilę udało mi się przekroczyć próg tego domu, że jestem w nim, a jego pokój i cisza spoczęły w moim sercu. Przedziwne doświadczenie, w którym rozpływają się troski i smutki tego świata, choćby były najbardziej dotkliwe i bolesne, znikają. Tak jakby ten niechciany bagaż, który przecież cały czas niesiemy ze sobą, rozpłynął się.
Ale przecież wiem dobrze, że tam w dolinach zostanę na powrót związany, wpadnę w pojęczą sieć trosk i problemów i będę musiał z nimi żyć. A jednak po powrocie towarzyszyć mi będzie pamięć zdobytej góry, jednej z wielu, na którą wkroczyłem w swoim życiu. Pamięć domu, za którym znowu tęsknię. Pamięć oderwania od rzeczy tego świata i pamięć ciszy. Wiem, że zdobędę w swoim życiu jeszcze wiele gór. Przede mną wiele trudnych wspinaczek i wiele powrotów. Wciąż będę się rozglądał za nowymi szczytami, czasami to będą zwykłe pagórki, kiedy indziej iglice skał. Ale będę wracał. Będę szukał swoich gór, bo tęsknię za domem i tej tęsknocie nie mogę się oprzeć.
Idę, bo dzięki tej wędrówce wydaje mi się, że staję się lepszy. Kroczę, bo troski, które dźwigam przestają być ciężarem, choć wcale nie zniknęły. Idę, bo więcej rozumiem i zło któremu ulegam rozpływa się w modlitwie. Idę, bo choć jestem sam, wcale nie czuję się samotny. Idę, bo wyrażam prawdę swojego życia, a jest nią nie odstępująca mnie ani na chwilę tęsknota za domem. Idę, bo tęsknię za miłością, choć wciąż jest daleko, bo chcę mówić prawdę, a przecież nadal kłamię, bo mówię o pokorze, a uwodzi mnie pycha, bo chcę wyrazić radość, a gryzie mnie smutek, bo chcę milczeć, a mój język wciąż rzuca oszczerstwa. A ponieważ chciałbym wszystko uporządkować, zmienić swoje życie, więc idę pod górę z nadzieją i wiarą, że w końcu osiągnę swój cel, dom, za którym tęsknię.
I to jest właśnie taki los, chrześcijan, że idziemy pod górę, do źródła, bo tęsknimy za domem. W całej swej w pełni uświadomionej niedoskonałości z odwagą mierzymy się z kolejnymi szczytami w naszym życiu. „Uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni, niby nieznani, a przecież dobrze znani, niby umierający, a oto żyjemy, jakby karceni, lecz nie uśmiercani, jakby smutni, ale zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu, jako ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko” (2 Kor 6, 8-10).